Mnie padabajecca Fejsbuk.

Nie toje, kab ja byŭ taki ŭžo zaŭziaty karystalnik jahonymi cudami, ale adno toje, što jon — sapraŭdy cud chajteku, stvaraje ŭražańnie, što ty dakranuŭsia da Prastory i Času. Asabliva ŭ starečym uzroście, kali što ni hod, što ni miesiac, što ni tydzień ci dzień, vakoł ciabie pašyrajecca Pusteča.

Pusteča, pa­za miežami katoraj źnikajuć siabry.

Što praŭda, Pusteča nikoli nie dasiahnie pamieraŭ Prastory, bo Prastora biaskoncaja. A Pusteča maje miežy. Miežy tvajho žyćcia…

Nu, voś, trochi pafiłasofstvavaŭ. Ale nie biez nahody.

Ci ž nie jość nahodaju vychvalańnie adnaho z maich «frendaŭ», što ŭ jaho takich «frendaŭ» zvyš za 800? A ź inšaha boku — z čaho ździŭlacca? Na toje i «pavucińnie», kab splatać jaho da biaskoncaści, adčuvajučy siabie ci to pavukom, ci to muchaj. 800, 8000… Jakaja roźnica? Umoŭnaść tak zvanaha «frendyzma» navidavoku.

Da niejkaha časa ja taksama dumaŭ, što Fejsbuk — heta takaja kamunikatyŭnaja, nasyčanaja roznastajnaj, zbolšaha karysnaj, infarmacyjaj, hulnia. I, jak kožnaja hulnia, stvaraje ŭmoŭny śviet dastatkova ŭmoŭnych čałaviečych adnosinaŭ. Pakul nie sutyknuŭsia zusim nie z umoŭnymi, niežartoŭnymi žarściami, jakimi raz­poraz vybuchaje Fejsbuk. Kryŭdy, abrazy, vyśviatleńnie, chto ŭ čym vinavaty…

Naŭrad ci patrebny tut niejkija prykłady, niejkija asabistyja nazirańni ci zhadvańnie pra ŭłasny ŭdzieł u tych ci inšych virtualnych bojkach. Bojkach, jakija najčaściej pačynajucca ci zakančvajucca «vydaleńniem ź siabroŭ». I najčaściej — pa pryčynach palityčnych supiarečnaściaŭ i niazhody. Upeŭnieny, što amal u kožnaha karystalnika Fejsbuku jość na hety kont ułasny dośvied. Što praŭda, sam ja nikoha jašče nie «rasfrendžvaŭ», chacia ŭ realnym žyćci tamu ci inšamu «frendu» ruki nie padaŭ by. Takaja voś biespryncypovaść…

Mo tamu, što ŭ suadnosinach realnaha i virtualnaha śvietaŭ umoŭnaść maje svaje naturalnyja miežy. Miežy, jakija virtualny śviet namahajecca pieraadoleć — nachabna, biez dazvołu karystajecca paniaćciami realnaha. Anijak nie mahu pryzvyčaicca da taho, što pad spasyłkaj, jakaja vyklikaje cikaŭnaść, ale praź jakuju paviedamlajecca pra kroŭ, žorstkać, hvałt, ja mušu stavić «padabajecca». Ci nie stavić. To bok rabić niejki maralny vybar. Tym bolš u dačynieńni da siabroŭstva.

Bo niamašaka ŭ śviecie źjavy bolš zahadkavaj, čym siabroŭstva.

Mo navat bolš zahadkavaj za kachańnie.

…Apoŭnačy patelefanavaŭ Vałodzia, skazaŭ, što strašycca zasynać, bo amal kožnuju noč śnić Albierta. «Ujaŭlaješ, jon prychodzić kožnuju noč, bałboča svaje durnavatyja afaryzmy… Navat Taniu śniu radziej…»

«Ujaŭlaju, — adkazaŭ ja, — hetaksama prychodzić…» 

Tania, žonka Vałodzi, adyšła ŭ inšy śviet dva hady tamu. Albierta pachavali ŭ sioletnim mai.

Ja nie viedaju, što jadnała nas u siabroŭstvie bolš za paŭstahodździa, ad časoŭ nasyčanaha pošukam niedasiažnaj iściny studenctva. To bok, viedaju, zrazumieła, ale zvyčajnyja tłumačeńni kštałtu ahulnych intaresaŭ, pohladaŭ, maralnych pryncypaŭ — usiaho, čym zvyčajna tłumačycca siabroŭstva, zastanucca nievyčarpalnymi. Navat, u peŭnym sensie, chłuślivymi, bo paśla razvału SSSR naša siabroŭstva mahło całkam abrynucca ŭ biezdań palityčnych razychodžańniaŭ. Nie abrynułasia…

Dy i ci siabroŭstva, kali amal pałovu sa zhadanaha paŭstahodździa my sustrakalisia tolki za hulnioj u šachmaty, na siamiejnych śviatach, a potym na pachavańniach dy pominkach?

Nie vyčerpvaje tłumačeńnie i praniźlivaja ledzianoj vilhaćciu listapadaŭskaja, u 1961­m, noč, kali my ŭtraich uskaraskalisia pa ślizkaj pažarnaj leśvicy i, padtrymlivajučy adzin adnaho na jašče bolš ślizkim žaleznym dachu, dabralisia da nizieńkaj aharodžy na samym krai. I, abniaŭšysia, da ranicy hladzieli, jak znosiać pomnik Stalinu…

Tak, napačatku — «…trieťje moje plečo…»

Naprykancy — «…chotia b dla šašiek druha…»

Ale navošta «chacia b», kali jość Fejsbuk?

Adno, što vymušaje piarečyć: «frendyzm» pazbaŭleny taho, z čaho pačynajecca i z čym sychodzić u Prastoru sapraŭdnaje siabroŭstva — pačućcia.

Pačućcia nie čaho­niebudź nakštałt doŭha ci jakiś abaviazkaŭ. Prostaha čałaviečaha pačućcia.

Bo sapraŭdnaje siabroŭstva i jość pačućcio.

Ja dobra pamiataju, jak jano naradziłasia ŭpieršyniu — kali Voŭka Śmirnoŭ mocna ścisnuŭ maju dałoń. My stajali la truny jahonaha baćki, jaki pieršym pamior u našym dvary ad ran. Nam abodvum było pa šeść hadoŭ…

Mo z taho ž pačućcia naradziłasia apošniaja i adzinaja za ŭsio naša siabroŭstva Albiertava prośba: advieźci ŭ Baraŭlany, dzie jamu była pryznačana kansultacyja…

Nie, pamylajusia, nie adzinaja. Jašče była prośba dapamahčy razabrać na drovy prydbany stary chutar — Hala zaciažaryła, ich čakała nastupnaja, 1965­ia ad naradžeńnia Chrystova, viaskovaja nastaŭnickaja zima, na katoruju vypadała naradžeńnie dziciaci… 

Praz 40 hadoŭ, u 2005-m, jon raźviejaŭ u pavietry nad toj vioskaj, nad aziornym dalahladam, ź jakoha pačynałasia ich kožnaja ranica, čaścinu Halinaha prachu…

Tak, viadoma, ja pamylajusia nakont prośbaŭ. Jašče paprasiŭ adnojčy dapamahčy zapchnuć u haru stareńki, vypadkova prydbany, paślavajennaha času «Maskvič». Mały, ale vielmi ciažki, mo, niekalki ton žaleza, «Maskvič» anijak nie zavodziŭsia. Usia nadzieja była na razhon z hary. Pichali…kacilisia… pichali… kacilisia… Mo, razoŭ piać. Pakul Albiert nie ŭspomniŭ, što adklučyŭ akumulatar. Kab nie skrali. Da «žyhuloŭ» žyćcio jašče nie dakaciłasia…

I voś dakaciłasia da Baraŭlan…

Ciaham usioj ciažkoj chvaroby jon rašuča admaŭlaŭsia ad maich pasłuh. A tut pazvaniŭ: sam nie dabiarusia… Ledź vypaŭz z mašyny, źbiantežana ŭśmichnuŭsia i niejkim duraślivym žestam pakazaŭ mnie, jak nibyta chutka budu płakać… My zaŭsiody kpili adzin z adnaho i kožny ź siabie…

Bo sapraŭdnaje siabroŭstva i jość pačućcio.

Pačućcio, jakomu niama anijakaha vyčarpalnaha tłumačeńnia.

Pačućcio, ź jakim, mo, ciahnucca adna da adnoj zorki, kab nie zhubicca ŭ suśvietnaj Prastory.

Pačućcio, ź jakim siabry prychodziać da nas ź inšaha śvietu.

Ź inšaha. Nie ź virtualnaha.

Клас
0
Панылы сорам
0
Ха-ха
0
Ого
0
Сумна
0
Абуральна
0

Chočaš padzialicca važnaj infarmacyjaj ananimna i kanfidencyjna?